piątek, 8 grudnia 2006

...do pierwszych sowietów

Od Zdjęcia rodzi...
Minęła wojna. Skończył się okres tułaczki. Nadszedł czas wymarzonego pokoju, a w ludzkich sercach zrodziła się wiara, że potrwa on długo, może już zawsze. Umacniało się poczucie pewności, że długie lata wzajemnego zabijania się i nieustannych walk, doprowadzających ludność zmagających się stron do straszliwej nędzy, minęły na zawsze i więcej nie powtórzą się, nigdy nie wrócą. Pokolenie, któremu odebrano młodość, chciało wierzyć, że przynajmniej w najbliższych latach, będzie żyć w spokoju, bez groźby nowej wojny. Nie wiedzieli jeszcze jak mocno się mylą i nie podejrzewali, że otrzymali jedynie krótką pokojową przerwę. Już wkrótce ogłuszający huk silników czołgowych, zwiastunów następnej wojny straszniejszej i groźniejszej od poprzedniej, dotarł do mieszkańców naszej wsi i okolic.

Tragedii, którą przeżyli nasi ojcowie i dziadkowie, nie dało się przewidzieć w najtragiczniejszych snach. Dwie straszliwe wojny na jedno pokolenie. Czy to nie za wiele? Gdyby nieprawdopodobna myśl o możliwości nowej wojny przeleciała wtedy komuś przez głowę, to by i tak jej nie wypowiedział, a wiedziony odwiecznym instynktem trwania, cieszyłby się każdym dniem spokoju, dniem rozkwitających kwiatów, ciepłej wiosny i żaru słonecznego lata przyśpieszającego dojrzewanie dorodnych ziaren w grubych kłosach zbóż. Jedynie w ten sposób i z takimi myślami mogli witać upragniony pokój mieszkańcy cichej wioski, nie zagrażającej nigdy, nikomu. Ich jedynym celem pozostawała uprawa roli, a marzeniem - zebranie plonów wystarczających na wykarmienie rodziny, do dnia następnych zbiorów.
Nasz ojciec, po powrocie z niewoli, również rozpoczął układać swoje życie od nowa. W tym czasie ojciec zarządzał majątkiem, ale nie swoim. Odwiedzał go od czasu do czasu szef straży granicznej. Nie ma wątpliwości, większość spotkań kończyła się poczęstunkiem. Podchmielony obrońca państwowej granicy przekazywał ojcu instrukcje, co należy czynić i jak postępować w przypadku sowieckiej napaści. A więc w pierwszej fazie, po stwierdzeniu naruszenia granicy państwowej, mając pozwolenie na broń ojciec miał bronić swojej posiadłości samodzielnie, z rewolwerem w dłoni. W drugiej fazie, po usłyszeniu strzałów, miał przybyć z odsieczą osobiście dzielny dowódca straży ze swoimi żołnierzami.
Zarządzanie gospodarstwem, co prawda nie małym, lecz cudzym satysfakcji nie dawało. Przebywanie bezpośrednio nad granicą spokojnego snu nie zapewniało. Ojciec postanowił wrócić do rodzinnych Okinczyc, od których do granicy było znacznie dalej, bo około 15 km tuż za Mikołajewszczyzną pierwszą większa wsią, w kierunku południowym. Przewędrował setki kilometrów, po to, by stwierdzić, że obok ojcowskiego domu jest najlepiej.
Prawdopodobnie część ziemi dostał od ojca, może część kupił. Samotność również zaczęło ciążyć. Nie wiem jak długo rozglądał się za wiejskimi pięknościami, ale wybranką do założenia rodziny i współnego spędzenia reszty życia stała się panna Pruszkowska, sąsiadka. W tym czasie szybko stanął drewniany dom wykonany dokładnie i starannie oraz pozostałe budynki gospodarcze. Małżeństwo z panną Pruszkowską, bardzo szczęśliwe i dobrze zapowiadające się nie przyniosło oczekiwanego potomstwa i nie trwało długo. Pierwsza żona naszego ojca w kilka lat po ślubie zmarła.
Czas uciekał. Tęsknota za tą, która odeszła nie mogła trwać wiecznie. Należało skończyć z ponowną samotnością. Jeśli nie z ogromnej miłości lub z rozsądku, to na podstawie wciąż niezbadanej przyszłości, zapisanej tylko w gwiazdach utworzyło się nowe małżeństwo. Starszy wdowiec ożenił się ze znacznie młodszą panną, Julią Okinczyc. Jej koleżanki dawno powychodziły za mąż, a ona wciąż pozostawała panną. Widocznie zaloty młodego, przystojnego Janusza okazały się mało energiczne i nieskuteczne. Może wspomnienia o tamtym chłopcu zbyt mocno tkwiły w pamięci naszej mamy, bo w przeciwnym przypadku nigdy bym się o nim nie dowiedział. Mama nie ukrywała, że tamten chłopiec jej podobał się bardzo i uważała, że z wzajemnością. Chyba nadal za nim tęskniła.
Nie wiem dlaczego mama czasami wspominała o Januszu. Czy wspomnienia o nim były wyrazem ciągle tkwiącej w sercu tęsknoty za tym, którego utraciła w jej tylko znanych okolicznościach? Janusz odszedł. Julia została. Wkrótce nastąpił ślub ze starszym mężczyzną, którym być może w okresie poprzednim, ze względu na różnicę wieku, nie interesowała się zbytnio. Może tak musiało być? Widocznie o losach mamy dobrze wiedziała cyganka, która kiedyś wywróżyła, że długo będzie panną i wyjdzie za mąż za wdowca. Ślub naszych rodziców odbył się w 1938 roku, a w następnym roku ogromne szczęście zawędrowało do domu. Na świat przyszedł pierwszy potomek - Edward. Starszy wiekiem ojciec i już niemłoda mama cieszyli się, byli szczęśliwi. Po niecałym roku od ślubu urodził się pierwszy potomek. Urodzą się następni. Mają własną ziemię i własne gospodarstwo. Pracują, jak ojcowie i praojcowie, od świtu do późnego wieczoru w polu, ogrodzie, na łąkach, na swoim i dla swojej rodziny. W tym czasie nie tylko do tego małżeństwa, lecz do wszystkich mieszkańców wsi i okolic systematycznie docierały przerażające wieści o okropnych warunkach życia za granicą wschodnią. W te straszne opowieści początkowo nikt nie wierzył. Wydawały się niewiarygodne. Nikt też nie wątpił, że to efekt rewolucji, którą tamten naród sam sobie wymyślił. Zresztą, czy można tak bardzo przejmować się cudzym zmartwieniem? Sami zrobili swoją rewolucją, niech się sami martwią jej następstwami. Wszyscy we wsi wiedzieli, że do Polski tamta zaraza dotrzeć nie może. Wierzyli, że Polska ma silną armię stojącą na straży niepodległego Państwa. Wiedzieli, że na Zachodzie mają dobrych sojuszników i nikomu „nie oddadzą nawet guzika”. Mogli więc spokojnie gospodarować na swoich wąskich, piaszczystych poletkach. Wielohektarowe pola całej wsi, tak zwana Motowszczyzna, znajdowały się za wschodnim lasem. W poprzek pagórkowatej przestrzeni wolnej od drzew biegły wysokie, wąskie miedze porośnięte piołunem, bylicą i innymi, dorodnymi chwastami. Ginęły one w oddali na tle ząbkowanej ściany lasu, zwężając się coraz bardziej i zbliżając do siebie. Miedze wyznaczały granice własności poszczególnych gospodarzy. Pomiędzy nimi, nigdy nietkniętymi pługiem ani żadnym innym narzędziem, ciągnęły się nieco szersze paski gruntu pracowicie uprawiane i pielęgnowane. Tak wyglądały pola naszych ojców i dziadów. Podobnie jak miedze zwężały się one w miarę oddalania od oczu gospodarza i tak samo zlewały się swoją wiosenną zielenią, z podobnym tłem dalekiego lasu.
Jeżeli nastała jesień i rozpoczął się okres przedzimowych orek, to wzdłuż wąskich zagonów monotonnym, jednostajny krokiem, rytmicznie wymachując nisko opuszczoną głową szedł znudzony koń, a z tyłu za nim z rękoma na drewnianych rękojeściach żelaznego pługa spokojnie i pewnie kroczył gospodarz. Oczy wpatrywały się w wąski pasek gleby odcięty od podłoża stalowym ostrzem lemiesza, wślizgującym się coraz wyżej po wygiętej łagodnie odkładni pługa. Wyorana skiba, lekko wilgotna po ostatnich obfitych deszczach, wznosiła się i łamała pod własnym ciężarem, a następnie odwracała się i układała równą, pulchna warstwą.
Cieszyły się oczy oglądające równo układające się skiby, a smutkiem przepełniało się serce, gdyż po jednej i drugiej stronie zaoranego pola, w zasięgu bata, znajdowały się miedze oddzielające pole sąsiadów. Daleko, poza zasięgiem wzroku, ginął początek i koniec zagonu, kryjąc się za niewielkim pagórkiem. Na takim polu bez wjechania wozem konnym na działkę sąsiada, zawrócić się nie dało. W takich warunkach, nie istniały możliwości unowocześniania form gospodarowania i stosowania najprostszych maszyn z tamtego okresu.
Jakże często ojciec opowiadał o reformie rolnej zapoczątkowanej tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Rolnicy z ogromną nadzieją przyjęli zapowiedź rządu o planowanych zmianach szczególnie w zakresie władania ziemią, a następnie z radością wspierali realizację zamierzeń. Zmiany miały na celu w pierwszej kolejności likwidację wąskich zagonów poprzez wyznaczanie poszczególnym rolnikom gruntów skomasowanych w dużych areałach. Jakże często ojciec powtarzał, że własność gospodarstw rolnych miała być ograniczona do 50 hektarów, pod warunkiem, że będzie obrabiana w ramach rodziny. Zapowiadano też upaństwowienie lasów.

Brak komentarzy: